Sprawiedliwy komendant JÓZEF SZYMKOWIAK – przodownik Policji Państwowej, posterunek Haczów

 

Na wielki zarobek

Końcówka XIX wieku to czas intensywnej industrializacji, rozwoju techniki, kolei żelaznej, ale i niezwykle trudny czas w ujęciu społecznym. Rozkwit ery Bismarcka na terenie zaboru Pruskiego nie przynosi obywatelom polskim lekkiego życia w żadnym aspekcie, a rolniczy charakter Wielkopolski mocno definiuje zakres możliwości – pracy obywateli polskich. Zbliżająca się do ziem polskich rewolucja przemysłowa i fala industrializacji narastała powoli. Nim wszyscy się przekwalifikują z rolników i pracowników najemnych na robotników fabrycznych i znajdą miejsce pracy na ziemiach polskich minie jeszcze nieco czasu. Zanim rewolucja przemysłowa zagościła na polskich ziemiach na dobre doszło do kolejnej na dziejach Polski wielkiej emigracji Polaków za chlebem głównie na Zachód do Westfalii, a nieco później do USA.

Fakt zjednoczenia się Niemiec w 1871 roku umożliwił wewnętrzną migrację obywateli tego nowego Państwa. Odtąd obywatele pruscy, narodowości polskiej z poznańskiego, Prus wschodnich, śląska mogli swobodnie się przemieszczać po całym kraju. Mówiły o tym stosowne przepisy pozwalające na swobodę osiedlania się i pracy. Była to sytuacja wyjątkowa i wielce pożądana szczególnie w zapóźnionej gospodarczo, przeludnionej i rolniczej Wielkopolsce. Te ruchy migracyjne określa się mianem ucieczki z terenów wiejskich. W okresie 1871 – 1920 wyjechało do Westfalii z pruskich prowincji wschodnich 500.000 obywateli polskich, w tym aż 30% z tego to poznaniacy. Westfalia stała się „ziemią obiecaną” dla wielu poznaniaków, a „mity” o niej były przekazywane między sobą z ust do ust. „Kiedy kto miał 20 mk [na bilet kolejowy – przyp. aut.], wyjeżdżał do Westfalii, a kiedy czekał, jak będzie miał 16 lat życia, to pojedzie na Westfalię na wielki zarobek.[1]

Masowe migracje były możliwe dzięki prężnemu rozwojowi kolei żelaznej i gęstej sieci połączeń. Podróż do Westfalii trwała 2 dni i kosztowała 20 mk, czyli prawie tyle ile wynosiła tygodniowa pensja górnika zatrudnionego w westfalskiej kopalni. Na bilety składały się często całe rodziny, tak by wypchnąć członka rodziny poza rodzinną wieś, dzięki czemu odpadała jedna „gęba” do wyżywienia ze skromnej ojcowizny. Z drugiej strony zainteresowanie wyjazdem było tak wielkie, że koleje zdecydowały się na wprowadzenie dodatkowej trzeciej i czwartej klasy w pociągach. „Niejeden młody człowiek, pełen chęci do wędrówki do bogatszych krajów […] niedługo się zastanawiał, ale ruszał w krainę swych marzeń. Z ust jego płynęły hymny pochwalne o tym nieznanym kraju; każdy Polak z Poznańskiego albo ze Śląska znajdujący się w opłakanej sytuacji, słuchając takich pochwał, odczuwał wielką radość i zarazem pragnienie dotarcia do owej szczęśliwej ziemi.[2]

Upragnionym celem były wysoko uprzemysłowione miasta Westfalii: Dortmund, Essen, Gelsenkirchen. Zapotrzebowanie na siłę roboczą wzrastało wraz z przyborem fali industrializacji jaka narastała w Europie i powolnym ruchem zbliżała się do Polski. Ziemia, mimo iż wychwalana w przekazach rodzinnych nie była jednak tak przyjazna dla przybyszów, którzy pochodzili z zupełnie innego kręgu kulturowego, uwarunkowań społecznych oraz bez znajomości języka. Znaczącym plusem dla Polaków w nowym miejscu był fakt, że germanizacja, nie była aż tak drastyczna i w przeciwieństwie do Polaków pozostających w Wielkopolsce migranci mogli cieszyć się większą swobodą. Początkowe kulturowo-językowe wyobcowanie doprowadziło do powstania całych dzielnic w miastach, gdzie słychać było tylko język polski.

W jednym z takich pociągów pędzących do Gelsenkirchen znalazł się Józef Szymkowiak (8.03.1879 – 16.12.1954). Jako siódme dziecko[3] Szczepana Szymkowiaka i Katarzyny Nowak[4] (wdowy) nie mógł liczyć na wiele z ojcowizny, tym bardziej że ów Szczepan (1838 – 1920), jak podaje metryka był zwykłym robotnikiem najemnym (mercenarius), szukającym zajęcia po gospodarstwach. Józef, po ukończeniu szkoły podstawowej, do której uczęszczał w latach 1885 – 1893 decyduje się, zapewne pod wpływem zasłyszanych historii o westfalskiej „ziemi obiecanej”, na opuszczenie rodzinnej wsi – Kozłowo w powiecie Buk. Z relacji rodzinnych wiadomo, że żaden z innych członków rodziny Szymkowiaków nie wyjechał dalej niż za granicę powiatu.Jedyny Józef był ciekawy świata, a jego pociąg zatrzymał się w miejscowości Horst-Emscher – obecnie to dzielnica Gelsenkirchen/ Niemcy.

Jak wynika z poświadczenia Komitetu Towarzystw Polskich na Westfalii wystawionego przez jego Prezesa Stanisława Ratajczaka Józef przebywa na obczyźnie od roku 1898, jest w wieku 19 lat. W latach 1901 – 1908 zostaje powołany do wojska i służy w berlińskiej jednostce – II Pułk Grenadierów im. Księcia Józefa. Korzystając w przydzielonych urlopów wraca na Westfalię i wstępuje do Zjednoczenia Związków Polskich w 1901. W roku 1906 staje przed urzędnikiem stanu cywilnego wraz z narzeczoną Agnieszką Fajfer i zawiera związek małżeński. Józef ma wtedy 27 lat.

Uwzględniając dane historyczne regionu Westfalii Józef przybywa w ten rejon w okresie największego napływu pracowników ze wschodnich rejonów Prus na przełomie 1898 – 1900 roku. W tych latach ma miejsce również największy rozwój tego rejonu Niemiec pod względem technologicznym, społecznym oraz urbanistycznym w przypadku lewej strony rzeki Emscher.

Historia jego wybranki Agnieszki Fajfer jest bardzo podobna. Agnieszka urodzona w Granowie (Wielkopolska) 14.01.1883 – 5.12.1933 (ojciec Stanisław Fajfer – pracownik najemny 1849, matka Agnieszka Burszal 1853) szukała szczęścia również na obczyźnie. Nie mamy obecnie danych, czy wyjechała z Granowa sama, czy może z rodzeństwem? Czy wtedy już znała Józefa Szymkowiaka? Wydaje się to być mało prawdopodobne. Można jednak przyjąć, że wyjechała z rodzeństwem, ponieważ z pewnych przekazów rodzinnych wiemy, że po powrocie do Polski, już z mężem Józefem w 1919 roku pisywała listy do Westfalii[5].  Może korespondowała z pozostałą tam rodziną, a może ze znajomymi.

Fakt ożenku odnotował również Józef w swoim bardzo skrótowym pamiętniku, który szczęśliwie przetrwał do dzisiaj. Józef napisał kilka zdań o sobie (zdecydowanie post factum) w pięknie wydanym poradniku rodzinnym, który nabył w Horst za 28 marek – czyli prawie całą tygodniówkę. Oprócz danych o małżonce zawarł również nazwę dokładnego miejsca ślubu – Horst Emscher – w kościele katolickim. Udało się odnaleźć pocztówkę przedstawiającą dwa nieistniejące już dzisiaj kościoły właśnie w tej dzielnicy. Jeden to kościół ewangelicki, a drugi katolicki. Oba ucierpiały podczas bombardowania w 1944 roku. To w tym kościele z całą pewnością ślubowali Józef i Agnieszka. Z dokumentu ślubu dowiadujemy się, że Józef był: Arbeiter – czyli pracownikiem fizycznym. W życiorysie syna Kazimierza natomiast czytamy, że był tam (na Westfalii) górnikiem. Prawda musi leżeć pośrodku. To, że był zatrudniony na kopalni, nie ulega wątpliwości, natomiast nie był wykwalifikowanym górnikiem. Niemiecki urzędnik zanotował go więc jako pracownika fizycznego. W notatkach Józefa czytamy, że pracował na kopalni Stinnes.

 

Kopalnie MathiasaStinnes utworzone zostały w 1857 roku w wyniku konsolidacji kilku mniejszych wyrobisk. MathiasStinnes skupił w swoich rękach potężne pokłady węgla, które dały pracę i nowy początek dotąd niezamieszkałym obszarom Westfalii, dołączając tym samym do wielkich potentatów jak Tyssen, Krupp, itp.

W Horst powodzi się młodej parze nieźle. Józef zarabia na tyle dobrze, że wkrótce na świat przychodzą dzieci. Pierwsza rodzi się Irena 1908, potem Kazimiera 1910 i Kazimierz 1913 na Fischerstraβe 16 – dziś już o zupełnie innej, nowoczesnej zabudowie.

Niewiele wiemy o samym Józefie z tamtego okresu. Na jednym ze zdjęć widzimy go w sytuacji prywatnej przy kuflu piwa. Może w przyzakładowej knajpie, a może na zebraniu Zjednoczenia Zawodowego Polskiego[6], w którym Józef udzielał się od samego początku lub zebraniu innego towarzystwa propolskiego, jakie tworzyły się w tym czasie w Westfalii dając polskim migrantom poczucie kulturowej jedności. W owym czasie na terenie Ruhry powstało około 900 towarzystw o różnym zabarwieniu tematycznym – kulturalnym, sportowym, religijnym, gdzie pielęgnowano polską kulturę. Przed wybuchem I Wojny Światowej największy wpływ miało towarzystwo „Sokół” (1906). Liczące ponad 6 tysięcy członków towarzystwo miało charakter sportowy i było zorganizowane na sposób wojskowy. Podobnie jak na rdzennych terenach Polski pod zaborami gniazda „sokole” wykazywały silne konotacje narodowo-katolickie, gdzie potajemnie pielęgnowano idee niepodległościowe. Józef jest zaangażowanym członkiem tego towarzystwa od roku 1906 i mocno wspiera idee gniazda. Zgodnie z poświadczeniem wydanym przez Prezesa tego związku Jakuba Nowaka z 16.11.1919 dowiadujemy się, ze Józef pracował przez kilka lat jako skarbnik i sekretarz tegoż gniazda.  Zachowało się nawet zaproszenie na jedną z uroczystości organizowanych przez Towarzystwo gimnastyczne Sokół z dnia 22.09.1907 roku w pierwszą rocznicę jego istnienia.

 

Istotną zaletą przynależności do takiego towarzystwa był fakt, że dawało ono ochronę ubezpieczeniową i pracowniczą dla jego członka oraz w przypadku śmierci dla całej rodziny. Towarzystwo nie przetrwało jednak próby czasu i po roku 1918 zaczęło się na terenie Westfalii rozpadać – głównie z powodu powrotów dużej liczby członków do odrodzonej Polski. Po 1927 roku towarzystwo przestało w tamtym rejonie istnieć. Warto zwrócić również uwagę, że Józef należy do dwóch kół śpiewu: Koło Mickiewicz oraz Koło Sienkiewicz, a także towarzystw religijnych – od 1911 Towarzystwo Św. Józefa i Towarzystwo Św. Stanisława Biskupa. Dodatkowo od samego założenia udziela się politycznie w Narodowym Stronnictwie Robotników[7].

Migracja do Westfalii była również szansą rozwoju i pracy zarobkowej dla wielu wielkopolskich kobiet, które w ślad za swoimi mężczyznami podążyły do lepszego świata albo też pojechały tam szukać męża sensu stricto. Liczby mówią o około 19.000 zatrudnionych kobiet i dziewcząt, które pracowały jako pomoce domowe, sprzątaczki lub pomoc w zakładach rzemieślniczych, czy fabrykach. Świadectwo ślubu Józefa i Agnes podpowiada nam jednak, że Agnieszka nie pracowała[8]. Widocznie nie musiała.

 

Rok 1914

Przed nami pęka ziemia. Jak deszcz opadają grudy. Czuję uderzenie. Rękaw mój rozdarty jest przez odłamek. Zaciskam pięść. Nie boli, lecz to mnie nie uspokaja, rany zawsze bolą dopiero później. […] Zapadam się w czarną miazgę i natychmiast dźwigam się znów. To odłamek wyrżnął mnie w hełm, nadleciał z tak daleka, że nie zdołał przebić. Wycieram błoto z oczu. Przede mną wyrwana jest dziura, rozpoznaje ją niewyraźnie. Granaty niełatwo trafiają w ten sam lej, dlatego chcę się tam dostać …”[9].

Tak wyglądały chwile grozy, które przeżywali żołnierze w okopach po obydwu stronach frontu w czasie Wielkiej Wojny. Dzięki zapiskom Józefa dowiadujemy się, że: „… dnia 1.8.1914 poszedłem na wojnę. – powróciłem 24. maja 1917 jako reklamant na kopalnię Stinnes III/IV”. Zatem przez 3 długie lata pełnił ciężką służbę, gdzieś w okopach Europy, niestety nie pozostawił żadnej dodatkowej informacji. Gdzie służył przez te 3 lata? Czy był na froncie wschodnim, czy zachodnim? Biorąc pod uwagę miejsce zamieszkania, czyli Horst walczył na froncie zachodnim, ale być może decydujące było również miejsce urodzenia. Niestety niemieckie archiwa, do których się zwracałem milczą. Większość kajzerowskich archiwaliów została zniszczona podczas bombardowania Poczdamu w 1944. W chronologii kopalni MathiasStinnes można się dopatrzeć informacji, że kopalnia mocno ucierpiała w 1914 z powodu uszczerbku w stanie pracowników, którzy zostali powołani na front zachodni. Założyć więc można, że Józef przebywał na froncie zachodnim. Z przekazów rodzinnych znane jest zdjęcie Józefa w niemieckim umundurowaniu w pikielhaubie. Wskazówką jest pikielhauba w szpic, którą nosiła piechota we wczesnych latach wojny. Niestety samo zdjęcie nie przetrwało. Na podstawie opowiadań oraz innych zdjęć Józefa można zrekonstruować owo zdjęcie w niemieckim mundurze.

W Centralnym Archiwum Wojskowym zachowała się również wzmianka, że Józef został powołany w 1901 roku do elitarnej, doborowej jednostki – II Pułku Grenadierów im. Księcia Józefa w Berlinie. Czy podczas Wielkiej Wojny służył w macierzystej jednostce? Można domniemać, że tak. Zatem biorąc pod uwagę szlak bojowy II Pułku Józef Szymkowiak w pierwszych latach wojny od 1914 do 1915 walczył na froncie zachodnim, a potem na froncie wschodnim. Po zwolnieniu z wojska Józef wraca do Horst. Jak zanotował wrócił jako reklamant na kopalnię. To stwierdzenie daj nam dość dużo nowych informacji. Otóż jak się okazuje możliwe było zwolnienie ze służby wojskowej w warunkach wojennych w bardzo wyjątkowych wypadkach. Pojęcie reklamowania od służby wojskowej jest znane również i dzisiaj. A jak to było w przypadku Józefa? W roku 1917 możliwe było zwolnienie mężczyzn z frontu w przypadku istotnych dla gospodarki gałęzi przemysłu. Górnictwo było niewątpliwie jedną z najważniejszych gałęzi gospodarczych kajzerowskich Niemiec. W dniu wybuchu wojny w 1914 sytuacja pracownicza w kopalniach drastycznie się pogorszyła. W miejsce powołanych do wojska mężczyzn zatrudniano kobiety, dzieci oraz sięgano po więźniów. Wydobycie spadało. Taka sytuacja nie mogła się utrzymywać długo. Po 3 latach wojny, widocznie środowiska potentatów górniczych, do których należał niewątpliwie MathiasStinnes, Blumenthal, Tyssen lobbowali na rzecz zwolnienia ze służby wojskowej przynajmniej części mężczyzn. Od roku 1917 było to już możliwe. Podobne sytuacje miały miejsce w przypadku śląskich kopalni. Józef wraca zatem jako reklamant do żony i dzieci. Jednak w 1918 roku nic już nie jest takie samo. Przyszedł czas na kolejną wielką migrację tym razem na wschód.

Klęska polityki kajzerowskiej w 1918 roku sprawia, że Europa przybiera nowy kształt. Dawne potęgi upadają. Powstają nowe kraje, które wcześniej marzyły o niepodległości.

Kiedy po zakończeniu I wojny światowej w 1918 roku odrodziło się Państwo Polskie, rozpoczęła się fala powrotów na niemal w całości znajdujące się pod polskim panowaniem regiony ojczyste Polaków z Zagłębia Ruhry. Objęły one około jednej czwartej polskiej populacji, która w poprzednich dekadach wywędrowała nad Ren i Ruhrę, zatem około 150 tys. osób. Wielu powracających, w nastroju powszechnej euforii, wypowiadało pracę i rezygnowało z mieszkań. Wiele osób nie zdawało sobie sprawy z faktycznej sytuacji w powstającym państwie polskim, ufając zanadto obietnicom polskich działaczy narodowych, którzy przez poprzednie dziesięciolecia budzili nadzieję na gospodarczo dobrze prosperującą Polskę, w której powracającym Polakom z Zagłębia Ruhry przypaść miała wiodąca rola. Rzeczywistość była w wielu przypadkach inna: na wielu Polaków z Zagłębia Ruhry czekało w Polsce nie tylko bezrobocie i problemy mieszkaniowe, ale także niechęć ze strony rdzennej ludności względnie osób napływających z innych części kraju, którzy Polaków znad Renu i Ruhry postrzegali jako konkurentów w zabiegach o ograniczoną liczbę miejsc pracy i mieszkania. Rząd polski był świadomy istniejących problemów i próbował m.in. za pośrednictwem konsulatu w Essen kontrolować proces powrotów, by pomniejszyć ich skalę, także z tej przyczyny, aby stworzyć przeciwwagę dla licznej mniejszości niemieckiej w Polsce – w ten sposób Polacy z Zagłębia Ruhry stali się zakładnikami wielkiej polityki[10].

Z powrotu do Polski skorzystał również Józef z rodziną. W swoim pamiętniku zapisał, … „22 listopada 1919 zmuszony byłem opuścić rodzinę i wyjechać do Polski”. To dość tajemnicze zdanie. Można zadać pytanie: kto lub co zmusiło go do wyjazdu? Tła tej decyzji można dopatrzeć się w drastycznie pogarszającej się sytuacji gospodarczej Niemiec. Po zakończeniu działań wojennych do swych rodzinnych miejscowości powróciła duża liczba mężczyzn, którzy zastali swoje rodziny w opłakanym finansowym stanie. Podczas nieobecności ojca rodziny – „jedynego żywiciela”, rodziny popadały w długi i borykały się z bardzo słabą sytuacje finansową. Kobiety zatrudnione w kopalniach, koksowniach i fabrykach otrzymywały dużo mniejszą pensję niż ich mężowie. Ponadto musiały zajmować się domem. Wymagania podatkowe były również bardzo wysokie, a odszkodowania jakie rząd niemiecki wypłacał w zasadzie nic nie znaczące. Zakłady pracy musiały zmierzyć się z mniejszym popytem i przestawieniem swej produkcji dostosowanej do czasu pokoju. Wielu zatem pracowników traciło pracę. W obliczu tych faktów, duża część migrantów decydowała się na dalszą emigrację z nadzieją znalezienia pracy w kopalniach francuskich i belgijskich. Inni nasączeni odpowiednio wcześniej ideałami o wolnej Polsce podsycanymi dodatkowo przez agitację młodego polskiego rządu decydowali się na powrót. Zapewne z podobnymi problemami zderzył się Józef. Dlaczego zapisał jednak, że zmuszony był opuścić rodzinę? W listopadzie, o którym pisze Józef, Agnieszka była w 5 miesiącu ciąży. Zdecydowanie musiało nastąpić jakieś niepokojące wydarzenie, np.: utrata pracy i brak perspektyw na nową, aby wielodzietna rodzina, z nowym dzieckiem w drodze zdecydowała się na tak daleką podróż. Małżonkowie rozdzieli się zatem. Józef pojechał na przód najprawdopodobniej celem znalezienia pracy, a Agnieszka pozostała z dziećmi. Nieco wolniej podążała śladem męża. 23.03. 1920 roku koło Poznania (Kozłowo/ Kołowo, powiat Wiry) rodzi się Zygmunt. Miejsce narodzenia Zygmunta wskazuje, na fakt, że Agnieszka musiała zatrzymać się gdzieś u rodziny w Wielkopolsce na czas rozwiązania. Może u rodziny Agnieszki z Granowa, a może rodziny Józefa. Po wielu dniach rozłąki rodzina jednak jest znowu razem. W 1922 rodzi się ostatnie z dzieci Józefa i Agnieszki: Ireneusz.

 

Przodownik

 Powroty migrantów z Westfalii nie były łatwe. Musieli liczyć się przede wszystkim z brakiem pracy w sektorze jakim dotychczas pracowali. Odradzająca się ojczyzna nie miała do zaoferowania wiele „repatriantom” z zachodu, którzy zdołali zasmakować nowoczesnego i wygodnego życia. Wielu się rozczarowało. Józef miał zapewne świadomość tych wszystkich trudności jakie czekały zachodnich repatriantów. Wybrał ciekawą drogę i dość bezpieczną, jeśli chodzi o zapewnianie bytu rodzinie.

Gdy 22 listopada opuścił Horst, już 27 listopada był we Lwowie, gdzie działał jako żandarm lwowski. Jeśli spojrzeć na dni to: od 22 – 27.11 bardzo zaskakujący jest fakt, że w tak krótkim czasie Józef zdołał przejechać z Horst do Lwowa.

Według danych historycznych podróż z Westfalii do Wielkopolski trwała około 2 dni. Można założyć, że z Poznania do Lwowa[11] również potrzebny był podobny czas. Zatem spędził około 4 dni w podróży. Zostaje tylko 1 dzień na szukanie nowego zajęcia. Czyżby jechał już na zarezerwowane miejsce? Wydaje się to być bardzo prawdopodobne. Może ktoś ściągnął go do Lwowa. Czyżby jakieś znajomości?

W czasie tuż po odzyskaniu niepodległości w Polsce powstają liczne formacje milicyjne, żandarmeryjne, celem utrzymania porządku. Z tych formacji rekrutują się potem zawodowi policjanci. Na terenach byłych zaborców od roku 1918 tworzone były formacje porządkowe. Posiadały przeróżne nazwy i bardzo mizerne wyposażenie, nie mówiąc o umundurowaniu.

Ówczesny stróż prawa stanowił barwny kolaż tego co pozostało po zaborcach. Tak np.: w Wielkopolsce działała Straż ludowa, a w Galicji Żandarmeria Krajowa.

Aktem z lipca 1919 roku Józef Piłsudski tworzy Policję Państwową. Wcielanie poszczególnych formacji porządkowych w różnych częściach nowej Polski odbywa się bardzo powoli. Żandarmeria Krajowa z Galicji ostatecznie zostaje wciągnięta do Policji Państwowej 1.12.1919. Zgadza się to z zapiskami Józefa Szymkowiaka, który zanotował: „27.11.1919 – przyjęty do żandarmerii lwowskiej, od 1.12. 1919 ustalony w służbie policyjnej na zawsze”. Od tego momentu Józef kierowany jest na różne kursy policyjne, które pozwalają mu zdobyć niezbędne do pełnienia służby wykształcenie. Organizacja szkolnictwa policyjnego była jeszcze w tamtym czasie w powijakach. Policjantów niższych stopni kształci się przy dużych komendach w ośrodkach miejskich; maksymalnie do stopnia przodownika – czyli sierżanta. Do takiej szkoły policyjnej we Lwowie na 3 miesiące został przydzielony Józef ale z powodu przepełnienia (172 uczniów) przeniesiono adeptów do Przemyśla, a następnie w 1920 roku skierowano go do służby w Brzozowie. W 1922 roku Józef uzyskał awans na starszego szeregowca, a w lipcu 1923 po 5 miesięcznym kursie dla przodowników odbytym we Lwowie na przodownika (grupa XI, szczebel 6). Jak zapisał Józef w swoim życiorysie, kurs trwał długo z powodu obywających się licznych w tym czasie strajków. 20 marca 1924 roku Józef powrócił do Brzozowa, a 25 maja 1924 został przeniesiony do Haczowa, gdzie pełnił obowiązki komendanta policji.

Po około dwóch latach służby w Haczowie Józef Szymkowiak został przeniesiony do pobliskiej Jasienicy-Rosielnej również na stanowisko komendanta. W Jasienicy pozostał do roku 1933. W tym roku ponownie przeniesiono Józefa do Haczowa. Ciekawy jest powód przeniesienia Józefa Szymkowiaka, o którym pisze w swoim życiorysie: „przeniesiono mnie rzekomo dlatego, że inni nie mogli opanować mieszkańców Haczowa, co mnie się świetnie udawało tak że przez 2 lata nie miałem nigdy użycia broni, ani nawet pobicia”. Józef pozostał na służbie w Haczowie aż do wybuchu wojny. Na stronie miasta Haczowa w zakładce historia jest pamiątkowe zdjęcie, gdzie Józef jako komendant niesie sztandar podczas procesji 3 majowej. Zdjęcie wykonano w maju 1939 roku[12].

Nie znamy dotychczasowego, szczegółowego przebiegu służby policyjnej Józefa w Haczowie. Niewielka miejscowość na wschodnich rubieżach Polski nie była zapewne celem szeroko zakrojonych działań przestępców. Stanowić mogła raczej spokojną przystań dla Józefa zbliżającego się do 50-tki, niemniej jednak służbę pełnił wzorowo.  Na jednym z pamiątkowych zdjęć (portret w mundurze) znajduje się podziękowanie za wzorową służbę ojczyźnie. Do dzisiaj, prowadząc rozmowy, z osobami które pamiętają rodzinę Szymkowiaków w Haczowie opinia o komendancie Szymkowiaku i jego rodzinie jest nieposzkalowana.

W roku 1933 umiera żona Agnieszka Fajfer, podobno tęskniła za wygodnym życiem w Horst-Emscher.

W 1939 roku Józef ma już 60 lat. Nie może jednak myśleć o emeryturze. Nadszedł bowiem burzliwy czas, w którym musiał kontynuować służbę na posterunku policji. Zanim okupant powołał tzw. granatową policję, mieszkańcy przychodzili zwyczajowo do dawnego komendanta Józefa na różne skargi, które Józef starał się załagodzić udając się na rozmowę do władz okupacyjnych. Jak wspomina w życiorysie, bywało również i tak ze niemieccy żołnierze przychodzili z pismami – zażaleniami do Józefa, aby ten je przetłumaczył.

Pierwsze dni września opisane są dokładnie na stronie miasta Haczowa[13]. Haczów był dość istotnym punktem na militarnej mapie jako miejsce dalszej drogi wojsk polskich na wschód. W historii miasta czytamy: „8 września – ostatni dzień wolności. Na zarządzenie władz miejscowy posterunek Policji Państwowej pali swe akta i wyznaczonymi furmankami wyjeżdża do Brzozowa, a z Brzozowa wraz z władzami powiatowymi dalej na wschód. Wieczorem mieszkańcy gminy starsi i młodzież grupowo, bądź pojedynczo, furmankami, rowerami i pieszo opuszczają swe rodziny. W domu pozostałe żony i dzieci oraz starsi ludzie czekają dnia następnego. W noc pełną niepokoju dochodzą donośne wystrzały dział. Jeszcze przechodzą małe oddziały wojskowe w kierunku na Brzozów – Sanok. Nad ranem strzały słychać z niedalekiej odległości oraz widać łuny pożarów w stronie zachodniej. Ludzie z trwogą zachowują swój dobytek, gdzie kto może”. Z naszych względów ciekawy jest fakt ewakuacji posterunku policji. Komendant Józef musiał o takiej akcji na odcinku Haczów – Brzozów wiedzieć.

Rozpoczął się trudny okres służby dla Józefa. Niemiecki okupant utworzył z istniejącej dotychczas policji polskiej na terenie Generalnej Guberni, tak zwaną policję granatową (nazwa pochodzi od koloru mundurów), która miała stanowić ramię pomocnicze i wykonawcze dla niemieckich organów porządkowych[14]. Jako formacja pomocnicza wykorzystywana jest przeciwko tzw. „swoim”. Stąd wzięła się bardzo zła sława granatowych policjantów.  Józef pozostaje w służbie czynnej do roku 1943. Zachował mundur. Nie nosił broni i nie pełnił zadań w terenie. Zatrudniono go na stanowisku tłumacza oraz telefonisty i pisarza. Mimo iż stał na straży porządku w rozumieniu przepisów okupanta niemieckiego, które były bardzo opresyjne w stosunku do Polaków nie splamił honoru, potajemnie współpracując z lokalną społecznością i tamtejszym ruchem oporu. Ostrzegał ludzi przed łapankami, wywozem do obozu. Jak wspomina również na krótko przed emeryturą zasądzono mu 10 dni więzienia za pomoc ludności polskiej. W pamięci jednej z mieszkanek Haczowa zapisała się sytuacja, kiedy to „dziadzia” Szymkowiak ostrzegł gospodarza Edwarda Nowaka podczas nielegalnego uboju świni przed zbliżającą się kontrolą[15].

Józef Szymkowiak umiera w roku 1954. Zostaje pochowany na cmentarzu w Haczowie obok swej żony Agnieszki z domu Fajfer. W pamięci mieszkańców zachował się jako niezwykle ciepły człowiek, o którym „nikt złego słowa powiedzieć nie może[16]. Bardzo znamienne jest ostatnie zdanie w przytaczanym już życiorysie Józefa, które zacytuję w całości: „… jest 8 wsi w powiecie  wszyscy mnie znają, nawet w całym powiecie i poza powiat ale nie tylko Polacy – Żydzi nazywali mnie ojcem, a Ukraińcy – sprawiedliwym komendantem – ot moja służba”.

Józef został nominowany od odznaczenia państwowego w 1932 roku. Zgodnie z kartoteką Centralnego Archiwum Wojskowego, podanie odrzucono. Wcześniej, bo w 1929 otrzymał Medal Dziesięciolecia Odzyskania Niepodległości oraz Medal za wojnę. 

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do napisania powyższego artykułu, udostępniając mi dokumenty oraz zdjęcia, a także przekazując ustnie informacje na temat życia mojego pradziadka Józefa Szymkowiaka.

Autor: Maciej Kramer (prawnuk)

 

[1]https://www.porta-polonica.de

[2] Tamże

[3] Idzi 1863, Marianna – zmarła jako dziecko, Walenty 1867, Antoni 1868, Piotr 1873, Franciszek 1876.

[4] Nazwisko Nowak jest po pierwszym mężu. Katarzyna jest z domu Bięć lub Bęgsz/ Bengsz

[5] Kazimiera, córka Agnieszki i Józefa podobno miała tą korespondencję.

[6] Początkowo organizacja skupiała górników, później rozszerzyła swoją działalność także na inne grupy zawodowe, stając się najsilniejszą organizacją polską w Niemczech, która w przededniu wybuchu I wojny światowej skupiała ponad 75 tys. członków. W 1908 do Zjednoczenia przystąpił Polski Związek Zawodowy z Poznania (ok. 4 tys. członków). W 1909 Związek Wzajemnej Pomocy Chrześcijańskich Robotników Górnośląskich z Bytomia (ok. 5 tys. członków). ZZP uczestniczyło w strajkach górników w Westfalii w 1905 i 1912 r. i na Górnym Śląsku w 1913 r. W 1911 siedzibę centrali ZZP przeniesiono do Katowic na Górnym Śląsku, a w 1919 r. do Poznania w Wielkopolsce.

[7] Narodowe Stronnictwo Robotników – polska partia polityczna powstała 18 października 1917 w Wanne-Eickel w Zagłębiu Ruhry z inicjatywy Zjednoczenia Zawodowego Polskiego. W rok później rozpoczęła działalność w Wielkopolsce. W wyborach w 1919 w Wielkopolsce weszła w skład listy „Zjednoczenie Stronnictw Narodowych”, w 1920 na Pomorzu wystawiła samodzielną listę (uzyskując blisko 41% głosów). Na zjeździe w Warszawie 23 i 24 maja 1920 połączyła się z Narodowym Związkiem Robotniczym, tworząc Narodową Partię Robotniczą. Część działaczy przeciwnych scaleniu z Narodowym Związkiem Robotniczym (Chrześcijańsko-Narodowe Stronnictwo-Robotnicze) zasiliła szeregi Polskiego Stronnictwa Chrześcijańskiej Demokracji

[8] Urzędnik zanotował przy jej nazwisku gewerbelos – bezrobotna.

[9] Na zachodzie bez zmian, Erich Maria Remarque, str. 40.

[10] https://www.porta-polonica.de

[11] Zdjęcie ze zbiorów Jacek Szymkowiak, syn Ireneusza Szymkowiaka.

[12]http://www.historycznyhaczow.pl/dwudziestolecie-miedzywojenne/3-maja-w-haczowie-ad-1939/

[13] http://www.historycznyhaczow.pl/ii-wojna-swiatowa/wrzesien-1939-roku-w-haczowie/#more-1067

[14] Została powołana w grudniu 1939 na terenie Generalnego Gubernatorstwa (GG) na podstawie rozporządzenia Generalnego Gubernatora Hansa Franka z dnia 17 grudnia 1939[3]. Wcześniej, 30 października 1939 r., dowódca SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie Friedrich Wilhelm Krüger wydał zarządzenie wzywające urzędników i funkcjonariuszy polskiej policji do zgłaszania się w najbliższym urzędzie niemieckiej policji lub starostwie. Termin wyznaczono na 10 listopada. Tym, którzy terminu tego nie dochowają grożono „najsurowszymi karami”. Źródłem pierwszych uzupełnień stali się policjanci wysiedleni z ziem wcielonych do III Rzeszy. Przez cały okres okupacji niemieckiej większość granatowych policjantów rekrutowała się z przedwojennych policjantów polskich.

[15] Polakom nie wolno było urządzać świniobicia. Za Hanna Curzytek, mieszkanka Haczowa.

[16] Za Jolanta Tokarz, mieszkanka Haczowa, rozmowa telefoniczna

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *